Gdy wylądowałam po długim locie z Afryki, myślałam że mi skrzydła odpadną. Zmieniłam się w łabędzia i wskoczyłam do pobliskiego jeziorka. Woda była lodowata i dawała ukojenie w bólu. W pewnym momencie jakiś furiat zdmuchnął mnie pod brzeg machnięciem skrzydeł. Stanął na brzegu i kładł się ze śmiechu.
- I z czego tak rżysz, padalcu?!- krzyknęłam i znów wróciłam do końskiej postaci.
- *łapie oddech* Dzięki mnie zderzyły się dwa wilki z watahy północnych!- i znów zaczął się dusić ze śmiechu
- Tu są wilki..?
- Tymczasowo, bo wlazły nam na teren i rozpętały wojnę- wychichrał
- Jeden koń vs. cała wataha?- spytałam z lekkim uśmiechem
- Trzy konie kontra cała wataha!- złożył skrzydła. W tym momencie za nim pojawiła się sylwetka wypierdkowatego wilczka ze skrzydłami. Biały był, widać go było dokładnie. Chciałam coś krzyknąć, ale wilk zdążył rzucić się na ogiera, ten jednak rozłożył skrzydła, wilczek się odbił i zgrabnie wpadł do wody.
- To już trzeci dzisiaj!- znów zaczął się śmiać.
- Ty masz stado?
- Tsa, jestę Alphę!
- Mogę dołączyć?
- Nie
- W takim razie dołączam.
- Dołączysz gdy mnie złapiesz.- chyba nie wiedział z kim rozmawia. Kiedyś byłam koniem wyścigowym... Ogier podskoczył, pobiegł całkiem szybko, lecz i tak po pięciu minutach złapałam go za ogon.
~
- Niech ci będzie! Witaj w stadzie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz